Harry
Siedzieliśmy na tej samej plaży, co kilka dni temu. Przyglądaliśmy się nieco burzliwym falom, wsłuchani w cudowny dźwięk, które wydawały obijając się leniwie o brzeg. Jej głowa opierała się o mój bark, przez co dowoli mogłem wchłaniać niesamowity zapach jej migdałowego szamponu. Jej miękkie włosy łaskotały mnie od czasu do czasu, gdy atakowały nas podmuchy wiatru. Nasze splecione dłonie były wszystkim czego potrzebowaliśmy. Jutro wszystko się zmieni. Tylko to zostanie takie jakie jest. Nasze palce, które tworzą teraz idealną harmonię, jakby były zrobione tylko dla siebie.
-Chyba powinnyśmy się zbierać, zanosi się na burze-zauważyłem, na co uśmiechnęła się blado i wstała. Sięgnąłem po koc, na którym siedzieliśmy, po czym wolnym krokiem szliśmy plażą. Wtuliła się we mnie, gdy wiatr zaczął wiać odrobinę mocniej. Krople z ciemnych chmur nad nami powoli zaczynały spadać.
Obijały się coraz mocniej o przednią szybę mojego range rovera. W radiu cicho rozbrzmiewała piosenka Kodaline. Wiedziałem, że ją uwielbia, ale mimo tego, wciąż wpatrywała się w okno z niepokojącym wyrazem twarzy.
Zajechałem pod dom Mel po czym spojrzałem na nią. Była nieobecna, ale uśmiechnęła się w moim kierunku.
-Zostaniesz?-szepnęła.
♥
-Czemu jesteś smutna?-spytałem przykrywając nas kołdrą. Leżeliśmy bokiem do siebie, a nasze oczy były utkwione na nas samych.-Nie jestem smutna, raczej zmartwiona-odparła.
-A co jest powodem, twojego zmartwienia?-zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc do czego to zmierza. Wzruszyła ramionami i obróciła się na plecy patrząc w sufit.
-Po prostu...Boję się, że stracę kolejną osobę, na której bardzo mi zależy-spojrzała na mnie przez sekundę, po czym odwróciła wzrok.
-Nie stracisz mnie. Nie w tym życiu-odparłem jak najbardziej poważnie wbijając mój wzrok w jej orzechowe oczy. Zobaczyliśmy błyskawicę, po czym usłyszeliśmy grzmot. Mel podskoczyła w miejscu, a ja chwyciłem jej dłoń. Przysunęła bliżej mnie, przez co znów mogłem poczuć migdałowy aromat.
-Ja po prostu martwię się o ten cały zabieg...O ciebie...Czy to w ogóle...-nie zdążyła dokończyć, gdyż przerwałem jej pocałunkiem.
-Nie martw się o mnie. Wszystko będzie dobrze i w końcu będę mógł powiedzieć na głos ile dla mnie znaczysz-uśmiechnęliśmy się lekko, po czym pocałowałem jej czoło.-Śpij, nie denerwuj się, kochanie.
Zamknęła oczy i po chwili czułem jej powolny oddech. Jak mógłbym jej nie wybaczyć? Oboje robiliśmy głupoty, ale potrzebowaliśmy siebie i to wręcz desperacko. Nie umiałem określić czasu kiedy tak naprawdę się od niej uzależniłem. W momencie kiedy weszła do mojego szpitalnego pokoju po raz pierwszy? Czy może po raz drugi, gdy wróciła z torbą pełną listów? Nie jestem pewny, ale sądzę, że poczułem coś dziwnego od kiedy tylko przekroczyła salę 237. Nie była to miłość. To było coś o wiele silniejszego, czego brakowało mi odkąd się obudziłem. Nadzieja.
Melanie
Nalałam gorącej wody do mojego ulubionego niebieskiego kubka. Aromat truskawkowej herbaty uderzył w moje nozdrza, przez co uśmiechnęłam się lekko. Cholernie się o niego martwiłam. Na dworze deszcz wciąż nie ustawał. Woda zaczynała lekko gromadzić się na ulicach, a słońce nie mogło wyrwać się z ciemnych chmur. To było głupie, ale taka pogoda zawsze mnie niepokoi. Oparłam się o blat w kuchni, gdy Harry wyszedł z łazienki. Mokre włosy włosy przeczepiły się do jego twarzy. Wsunął na głowę biały t-shirt i zaczął iść w moją stronę. Uśmiechnął się, gdy położył swoje dłonie na moich i pocałował moje czoło.
♥
Siedziałam w poczekalni, zastanawiając się nad wszystkim co ma się zaraz wydarzyć. Harry jest obecnie na ostatnich badaniach przed zabiegiem. Louis siedział koło mnie mamrocząc coś w stylu, że wszystko będzie dobrze. Liam opierał się o ścianę naprzeciwko mnie i wpatrywał się w ziemię. Niall i Zayn siedzieli koło mnie i rozmawiali.-Skoro to mały, nieszkodliwy zabieg czemu wszyscy tu jesteście?-wyrwało mi się, i zabrzmiało to trochę niegrzecznie.
-Po prostu nagrywaliśmy w LA fragmenty na nową płytę, a nasz przyjaciel jest w szpitalu, więc stwierdziliśmy, że chyba powinniśmy przyjść-odpowiedział lekko kąśliwie Niall.
-Przepraszam, nie chciałam żebyście tak to odebrali-powiedziałam lekko się zamyślając. Poczułam dłoń Louisa na swoim ramieniu.
-Mel, wszystko będzie dobrze. Sporo o tym czytałem, ten implant naprawdę pomaga. Poza tym co jak co, Harry zawsze był szczęściarzem-uśmiechnął się pocieszająco w moim kierunku, na co moje kąciki ust również uniosły się ku górze. Lubiłam go. To nie tak, że nie przepadałam za resztą. Po prostu Louis był otwarty i najłatwiej nawiązywało się z nim kontakt.
-Louis ma rację, stresujesz się za nas wszystkich razem wziętych-Zayn zaśmiał się lekko, po czym wrócił do przeglądania swojego telefonu. Zapadła chwilowa cisza, w której wszyscy byli pogrążeni w swoich myślach, przynajmniej ja. Może mają rację? Nie potrzebnie się stresuję. Wszystko będzie dobrze. Usłyszałam grzmot pioruna na co podskoczyłam.
-Nienawidzę burz-jęknęłam podkulając nogi pod szyję.
-Na tak wysokich budynkach jak ten, jest piorunochron, więc nie masz się o co martwić-zauważył Niall, na co reszta mu przytaknęła.
Wszyscy zawsze mi to powtarzali, ale to nie sprawiało, że czułam się lepiej. Skąd mam pewność, że to metalowe coś uchroni nas przed pożarem? Usłyszeliśmy otwieranie drzwi, więc nasze twarze zwróciły się w ich kierunku. Zobaczyłam wysokiego, starszego mężczyznę ubranego w kitel, którego doskonale znałam.
-Profesor Blackbow?-przerwał swój szybki chód i spojrzał na mnie.-Co pan tu robi?
-Panna McAvay, aktualnie spóźniam się na zabieg, który mam wykonać, więc wybaczcie.
Ominął mnie i wszedł do sali operacyjnej. Chłopaki obdarowali mnie dziwnym spojrzeniem, na co odpowiedziałam tylko:
-Mój wykładowca.
Po kilku minutach na biało-szarym łóżku na korytarzu pojawił się nieprzytomny Harry. Poderwałam się z miejsca i spojrzałam na jego twarz. Jak za kilka godzin się obudzi, usłyszę jego melodyjny głos i sobaczę jego beztroski uśmiech. Ta myśl sprawiła, że uśmiechnęłam się sama do siebie. Wjechali na salę, do której przed chwilą wszedł Blackbow. Westchnęłam i oparłam się o plastikowe siedzenia.
-Nie mówiłeś, że to jakiś największy specjalista w dziedzinie tych zabiegów?-zwróciłam się do Louisa, który popijał wodę mineralną.
-Bo tak jest. To on opatentował ten zabieg. To jest, jeszcze nie do końca, ale to ten gość go wymyślił-wskazał głową na salę operacyjną.-Miał żonę, która była głuchoniema. Opracował ten cały implant, który miał jej pomóc, ale było za późno-powiedział trochę ciszej, a na dworze znów zagrzmiało. Zamknęłam oczy, jakby to miałoby mi w czymś pomóc. Zdawałam sobie sprawę jak dziecinne jest to, że boję się normalnego zjawiska pogodowego, ale nie umiałam tego zmienić. Żona Blackbowa umarła?
-Idę się przejść-usłyszałam po raz pierwszy lekko zachrypnięty głos Liama po jakiejś godzinie. Odepchnął się od ściany, a reszta pozostawiła to bez komentarza. Wolnym krokiem skierował się ku wyjściu z oddziału, jednak zatrzymał się na dźwięk mojego głosu.
-Mogę iść z tobą?-skinął tylko głową, więc podeszłam do niego i razem ruszyliśmy przed siebie. Znałam ten szpital jak własną kieszeń, ale kiedy na dworze było już ciemno i szalała ogromna burza, to miejsce nie było takie jak zawsze. Spojrzałam na Liama, który z zupełnym obojętnym wyrazem twarzy i z dłońmi w kieszeniach szedł koło mnie. Po raz pierwszy poczułam, że cisza jest trochę niezręczna.
-Więc...Sądzisz, że będzie mógł jeszcze śpiewać?-spytałam, a on spojrzał na mnie.
-Sam nie wiem...To wszystko jest takie...
-Nierealne?-dokończyłam za niego, jednak zaprzeczył kiwnięciem głowy.
-Raczej popieprzone-odparł i uśmiechnął się lekko.- Harry jest najmłodszy i razem z Niallem są najbardziej dziecinni z nas wszystkich, ale nigdy nie sądziłem, że będzie na tyle głupi, żeby jechać prawie 300km/h po górskiej drodze. To i tak szczęście, że żyje i nie jeździ na wózku. Nie mam za cholerę pojęcia, jak on to zrobił. Nie jestem lekarzem, ale nawet w Housie* nie widziałem takich przypadków. Jak on mógł to w ogóle przeżyć i mieć uszkodzone tylko struny głosowe?-zatrzymał się przy automacie i spojrzał na mnie jakby oczekiwał odpowiedzi ode mnie. Nie otrzymał jej. Sama milion razy zastanawiałam się jak to wszystko jest w ogóle możliwe. Takie rzeczy nigdy się nie przytrafiają. Liam odwrócił się do mnie tyłem i wrzucił kilka centów do automatu. Wcisnął liczbę 37, a po chwili pił już colę. Oparliśmy się o parapet na korytarzu. Mieliśmy idealny widok na salę, gdzie leżą noworodki urodzone za wcześnie.
-Czasami życie szykuję dla nas tor z ogromnymi przeszkodami. Los lubi nas zaskakiwać i to zawsze w najmniej oczekiwanych momentach. Ktoś jest całkowicie zdrowy, a kilka dni później umiera na raka. Ktoś po 20 latach pracy w wojsku wraca do domu, do rodziny i ginie na parkingu najbliższego supermarketu-spojrzałam na Liama, który uważnie wsłuchiwał się w moje słowa.-To co stało się Harry'emu...To cud. On pewnie wolałby nie żyć, niż żyć ze świadomością, że nigdy już nie zaśpiewa, ale... Nie umiem tego wyjaśnić, bez używania słów ''niemożliwe''. Czytam te wszystkie księgi, encyklopedie, podręczniki...To się nigdy nie zdarzyło i chyba nigdy się już nie zdarzy.
-Skoro raz już przeżył cud, to czemu nie i drugi?-spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się.-Szkoda, że trafił na ciebie-zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc do końca jego słów.-Gdyby trafił na jakąś okropną Helgę z wąsem odechciałoby mu się jakiś dzikich jazd po kłótni-nic nie mogłam na to poradzić, że wybuchnęłam śmiechem. Wiedziałam, że Liam nigdy nie chciał aby coś stało jego przyjaciołom, ale to co powiedział dało mi do myślenia. Czy Harry jest na tyle nierozsądny by znowu wsiąść w auto i próbować się rozbić? Czy po naszych kłótniach też tak reagował?
Wróciliśmy do chłopaków, po czym spojrzałam na zegar na ścianie.
-Czemu to tak długo trwa?-jęknęłam.
Nagle z pomieszczenia wybiegła drobna blondynka, która miała chyba na imię Rossie. Moje serce na chwilę się zatrzymało, gdy zobaczyłam, że po kilku sekundach wraca na salę z defibrylatorem.**
*chodzi o ten serial medyczny Dr. House :)
**Defibrylator – urządzenie medyczne, służące do przeprowadzania zabiegu defibrylacji serca(podczas reanimacji)